Utkana z potrzeb innych ludzi

Historię opowiada: Justyna Geneja
Czas czytania: 4min 15sek
Zredagował: Zygmunt Pulsson

Odkąd pamiętam, już od dzieciństwa miałam w sobie mnóstwo empatii i serca dla innych ludzi. Często myślałam: co mogę zrobić, by innych uszczęśliwić i czego nie robić, by nikogo nie ranić .
Podejrzewam, że jak większość z Was, często doświadczałam nagród i kar za swoje zachowania. Kiedy byłam grzeczna, posłuszna i nie sprawiałam problemów, wtedy byłam dobra i kochana. Kiedy zrobiłam „coś nie tak”, obciążano mnie winą i zostawiano samą sobie. To chyba wtedy ugruntowała się we mnie taka myśl, że jestem niewystarczająco dobra i nie zasługuję na miłość. Z przykrością zamykałam się w pokoju, zatapiałam się w książkach i coraz bardziej w sobie. Nie wspominam takich zdarzeń z dzieciństwa dobrze.

Zaraz po maturze wyprowadziłam się z domu. Chciałam odetchnąć od atmosfery domu rodzinnego i spróbować samodzielności. Znalazłam pracę, poznałam chłopaka w którym się zakochałam.

Dbałam o tę relację, starałam się zawsze być miła, troszczyłam się o chłopaka i dom. Dużo pracowałam i wiele dawałam z siebie. Cały czas myślałam o wszystkich wokół. Zależało mi też, aby każda poznana osoba mnie lubiła. Często postępowałam wbrew swoim potrzebom i przekonaniom, ale zrozumiałam to dopiero po latach. Mój związek po 8 latach starań rozpadł się, a ja głodna miłości szybko weszłam w nową relację.

Gdybym nie weszła w nową relację, to kogo miałabym kochać? Dla kogo miałabym być miła i o kogo miałabym dbać? Przecież kocha się innych a nie siebie! Z takim przekonaniem trwałam w nowej relacji kolejne lata. Coraz częściej zaczynało do mnie docierać, że popełniam jakiś błąd. Uświadomiłam sobie, że ja w relacjach zupełnie nie dbam o siebie i chyba nigdy nie dbałam. I tak stawałam się nieszczęśliwa, a moja kolejna relacja znowu rozpadła się i byłam zrozpaczona.

Zostałam sama. Rozpoczęłam terapię i robiłam choćby malutkie rzeczy tylko dla siebie. Przechodziłam bolesny i długi proces nauki kochania Justyny (czyli siebie ). Wiedziałam, że potrzebuję znaleźć oparcie w sobie, by wejść kiedyś w związek i kochać w dojrzały sposób. Dziś mam 40 lat i po długiej walce o siebie, z dziewczynki błagającej o uczucia, niepotrafiącej w życiu być sama ze sobą, stałam się kobietą. Dzisiaj potrafię zapytać samą siebie, co mogę uczynić dla swojego dobra.

Lata łez, nieprzespane samotne noce i strach przed samotnością odeszły. Pamiętam jak w procesie uczenia się samej siebie, chodziłam sama do kina, uczyłam się tańczyć salsę i jak pierwszy raz moje ramiona przytuliły moje ciało w objęciu. To było niezwykle uczucie, coś czego się nie zapomina, coś czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam tak świadomie. W końcu zaczęłam dawać sobie to, co do tej pory dawałam tylko innym. Zaczęłam znajdować dla siebie czas, ciepło, troskę, miłość i zrozumienie. Pokochałam swoje piegi, inność ciała upatrywaną kiedyś jako niedoskonałości i swoiste zachowania. Dzisiaj postrzegam siebie jako wspaniałą kobietę. Daję sobie mnóstwo zrozumienia i wiem, że na to zasługuję. Dzisiaj potrafię dać sobie i innym to, co kiedyś potrafiłam podarować tylko otoczeniu.

Nigdy nie jest za późno, aby zrozumieć, że wszystkie udane relacji i związki zaczynają się od indywidualnej zdolności dbania i pokochania samego siebie, a następnie troski o partnera.

Nie myślcie, że moja nauka już się zakończyła, ona trwa nadal. Dzień po dniu uważnie stawiam temu wyzwaniu czoła. A mój przekaz to: Bądź sobą, nie istotą utkaną z potrzeb innych ludzi.