Drugie imię śmierci

Historię opowiada: Marzena Kacperska
Czas czytania: 4min 30sek
Zredagował: Bartłomiej Jacyna

Odkąd sięgam pamięcią do swojego dzieciństwa, czułam swoją mamę raczej emocjonalnie niedostępną, wręcz obcą, pomimo tego, że ją bardzo kochałam. Mama zajmowała się mną w sposób, do którego nie można mieć zastrzeżeń. Jednak brak głębokiego emocjonalnego połączenia z nią cechował charakter naszej relacji, tym samym budując emocjonalny krajobraz mojego wewnętrznego świata. Na ten stan rzeczy bez wątpienia miała wpływ pełna agresji dynamika relacji pomiędzy moimi rodzicami. Ta przeplatającą się psychiczna i fizyczna przemoc między nimi i sposób, w jaki moja mama używała mnie do tego, by chronić się przed tym, sprawiło, że żyłam w ustawicznym lęku o jej życie. To, że weszłam w rolę obrończyni swojej mamy, wcale mnie do niej nie zbliżało, przeciwnie – jeszcze bardziej mnie dystansowało. W szkole głównie opowiadałam o swoim tacie. Bardziej czułam się jego ukochaną córeczką. Nie obciążał mnie sobą, był otwarty na mnie, na to, co mówię i co czuję. Czułam, że mnie kocha, bo mi to okazywał. Przytulał, brał na barana, masował brzuch jak bolał, gilgotał i bawił się ze mną.

Szybko wyprowadziłam się z domu i stałam się niezależna. Żyłam na własną rękę wolna od trudnej relacji pomiędzy rodzicami, która definiowała mój dziecięcy świat. W swojej pamięci zachowałam obraz matki jako prawie obcej mi osoby. Nigdy nie zwierzałam się mojej mamie, ani ona mnie. Nie spędzałyśmy czasu ze sobą. Mama gotowała, prała, sprzątała, przygotowywała kanapki do szkoły, a nawet przynosiła mi obiad do pokoju, ale ja tej więzi nie czułam. W wieku 33 lat postanowiłam na jakiś czas wprowadzić się z powrotem do domu rodziców. Chciałam zaoszczędzić trochę pieniędzy na mieszkanie, które planowałam sobie wkrótce kupić. Odkąd pamiętam, moja mama nigdy nie tryskała zdrowiem, zawsze coś jej dolegało i kiedy wprowadziłam się do rodziców, dostrzegłam, że sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Mama poważnie już wtedy niedomagała, choć cały czas była na chodzie. Nasza relacja jednak pozostawała taka, jak z czasów mego dzieciństwa. Przyglądałam się temu już z perspektywy dorosłej osoby. Miałam wrażenie, że oglądam film z moją mamą, która odgrywa rolę służącej i statystuje w moim życiu, ale zupełnie nie widziałam w niej matki, kogoś bliskiego, kto dał mi życie.

Rok później moja mama zmarła w wyniku wszystkich dolegliwości i chorób, na które cierpiała. Tego dnia moja siostra zadzwoniła do mnie z tą wiadomością. Była cała roztrzęsiona, pomimo, że ostatnie dni mama spędziła w szpitalu i w agonii. Czułam chaos i zamęt wewnątrz i na zewnątrz. Zamieszanie i pośpiech, związane ze wszystkimi formalnościami oraz pochówkiem, nadawały tym dniom dodatkowo aurę zabiegania i bałaganu. Wszystko to ustąpiło nagle, kiedy weszłam do kaplicy, by się z mamą ostatecznie pożegnać. Zbliżyłam się do trumny, w której leżała moja matka. Nagle poczułam, jakby czas i świat się zatrzymał. Hałas, łzy i zamęt znikły. Nie słyszałam już nic. Ani odgłosów płaczu mojego ojca i sióstr, ani odgłosów swojego cierpienia i pomieszania. Stałam nad trumną. Przede mną leżała moja matka i w tej chwili nie było już nic, ani nikogo na całym świecie – tylko ona i ja. Poczułam wszechogarniającą ciszę i przenikający spokój w moim sercu, w moim ciele i w umyśle, wewnątrz i na zewnątrz siebie. Bez poczucia lęku wyciągnęłam rękę i przytuliłam ją do głowy mamy. Było to jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki. Nagle poczułam wdzięczność, radość i uznanie za jej obecność, za dar danego mi życia i jej niekończące się wysiłki. To wtedy, kiedy tak w ciszy leżała, zobaczyłam ją taką, jaka rzeczywiście była, bez ról, które odgrywała w swej dobroci. To zrozumienie, które do mnie przyszło, pochodziło nie z intelektu, ale skądś o wiele głębiej i rozchodziło się ciepłem po moim ciele i świadomości. Wtedy przyszło do mnie olśnienie, że stanowię nierozerwalną jedność ze swoją mamą i już nic nas nigdy nie rozdzieli. Czułam, jakbym po wielu latach w końcu się z nią spotkała. Zobaczyłam i wreszcie trzymałam w ramionach kogoś, kogo zawsze wcześniej było mi brak. To był przełom. Od tamtego dnia moja matka jest ze mną cały czas. Pomaga mi w podejmowaniu trudnych decyzji, stoi przy mnie, kiedy jest mi źle.

Ludzie postrzegają śmierć jako moment oddzielenia od bliskiej osoby i to jest zrozumiałe. Jednak w moim przypadku było zupełnie inaczej. Śmierć mojej mamy połączyła nas w najgłębszy sposób. Pozwoliła mi stanąć wobec niej w pozycji bezwarunkowej miłości, którą dał nam Stwórca. Miłości, która mogła wreszcie płynąć razem z wdzięcznością za jej życie, którą przyniosła mi jej śmierć.

Moim przekazem jest to, że śmierć bliskiej osoby nie musi być zakończeniem relacji, może oznaczać nowy początek i świadome połączenie na głębszym poziomie.